A A A

zamknij oczy i czytaj... a zrozumiesz :)

 

Jak to mówią od śmiechu jeszcze nikt nie umarł. A na domiar złego śmiech to zdrowie :)  Zmruż oczy i załap o co w tej geodezji chodzi...

 

No dobra, załóżmy, że dostaliśmy nieoczekiwany spadek, czy tam wygraliśmy kupę kasiory w totka i postanawiamy wybudować sobie pałacyk...a co, stać nas!

Szybki przelot po ogłoszeniach i jest .....piękna działka w cudownym oczywiście miejscu. Po szybkim telefonie do sprzedającego już pędzimy na oglądanie tego cuda. Na miejscu wszystko wygląda super oprócz punktów granicznych działki...hmm

-Panie kochany a kto to pamięta, gdzie dokładnie te punkty. Jak tu był geodeta kiedyś to ponabijał kołki, ale to po latach przez dzieciaki pewnie popalone w ogniskach hehe.. mówi właściciel i widać, że szczerze mówi, bo dookoła dzicz...

Coś z tym trzeba zrobić, bo jak okaże się, że ta działka ma granicę u sąsiada to się będzie działo. No tak, potrzebne jest tyczenie granic działki. Dzwonimy do geodety...

I tu wkraczają wszechwiedzący najczęściej geodeci. Rozstawiają sprzęt i udając, że się ciągle nad czymś zastanawiają zaczynają bez końca kręcić się po okolicy i walić młotkiem co jakiś czas w ziemię. Wynikiem tej z pozoru chaotycznej pracy są wbite w ziemię drewniane kołki, dokładnie wyznaczające punkty załamania naszej działki :)

Wszystko gra, a nawet okazało się, że mamy działkę o prawie dwa metry bliżej strumyka :) dobijamy działkowego targu...

No dobra... szczęśliwi z posiadania gruntów lecimy na złamanie karku do pana architekta, żeby nam przelał na papier nasz wymarzony dom...

- Ale jak mam umieścić to cudo architektoniczne na działce, skoro nie mam żadnej aktualnej mapki tego terenu z wniesionymi granicami? - pyta najlepszy architekt w mieście. Potrzebujemy mapki do projektu i dopiero zaczniemy coś myśleć...

 

hmm... dzwonimy po geodetÄ™.

- Tak tak. Możemy zrobić mapki, ale trwa to parę tygodni... - mówi geodeta, stojąc gdzieś w środku lasu, jedną ręką trzymając telefon, a drugą energicznie odganiając się od chmary komarów..nie wspominając o ciągłym dreptaniu w celu odganiania ataku mrówek i patrzeniu w okular instrumentu .... robota...

Jest mapka, jest projekt, jest ekipa budowlana na jutro rano, jest pozwolenie na budowe, jest wsio. Nareszcie. :)

Przyjeżdżamy na miejsce. Szukamy majstra....

- A gdzie geodeta? Gdzie mamy kopać, bo my możemy gdziekolwiek fundament wylać, ale chyba trza według projektu... - mówi czerwononosy majster. Ech... dzwonimy po geodetę...

I znowu zaganiany po urzędach geodeta ubiera buty w teren, ładuje sprzęt i jedzie tyczyć obrys budynku. Parę chwil po wbiciu kołków w miejsca narożników budynku, chłopaki od kopary zrobili wykop pod fundamenty...miodzio.

Ekipa migiem powbijała deski dookoła wykopu, robiąc coś w rodzaju płotu. Fachowo mówiąc nabili ławy, gdzie geodeta mógł zaznaczyć osie ścian całego budynku, wykonując tyczenie osi budynku. Teraz ekipa może działać bez spoczynku, lejąc fundamenty i windując naszą willę ku niebu.

- Jeszcze jedno - zagadał majster... - Gdzie my mamy tu podłączyć gaz, prąd, wodę i wszystkie media . Bo my wejście do budynku znamy, ale gdzie to ma lecieć, czy skąd to my nie wiemy..

no tak...pora dzwonić po geodetę...

- Tak tak - mówi ściszonym głosem geodeta, jakby był w urzędzie gminy i omawiał coś z panią urzędnik... - Porzebna jest mapka do projektu z wykreślonym projektem ZUD na wszystkie przyłącza.

- Nie rozumiem szczerze mówiąc o co chodzi z tym ZUD... może wyjaśni mi pan, jak umie, o co chodzi...:)

- No wniesiony projekt przyłączy przez projektantów na mapę, niesie geodeta do urzędu. Składa operat i czeka, aż to inspektorzy od wszystkich branż, czyli tyle branż, co tych przyłączy (pan od telekomunikacji, od wodociągów, gazu, itd) obejrzą i powiedza, że wszystko jest ok. I wtedy jest wydawana opinia, że wszystko jest zgodne z zasadami i nie ma żadnych kolizji (wszystkie sieci przebiegają od siebie oddalone o ok. 1m). Na podstawie opinii można już kopać i kłaść co tam uzgadnialiśmy, czyli gaz, czy prąd. Wtedy przyjeżdża geodeta, bierze ten projekt uzgodniony i tyczy, czyli wyznacza w terenie gdzie to leci i ktorędy. Wtedy kopacze kopią a kładzacze kłada rury i po wykonaniu znowu dzwonią po bidulę geodetę, żeby przyjechał i zanim zakopią, zrobił inwentaryzację powykonawczą. Jeśli się wszystko zgadza z tym, co było w uzgodnionym projekcie, wnosi znowu w urzędzie na mapę zasadniczą, że to przyłącze już jest, czyli zostaje zamienione z przyłącza projektowanego na istniejące.

Złożymy to w urzędzie i po wydaniu opinii przywieziemy dokumenty i wytyczymy przebieg rur i kabli. Proszę tylko pamiętać, że po wykonaniu trzeba wszystko wnieść na mapę w urzędzie czyli zinwentaryzować te gazy, prądy i resztę. Przy okazji wykonamy inwentaryzację budynku i będzie wszystko dograne....do zobaczenia..

 

mija parę miesięcy...

 

- Ależ cudowny dom! - krzyczy listonosz zza płotu. - Piękne miejsce i równie ładny dom. Gratuluję! A tak z ciekawości, ile metrów kwadratowych ma ten domek bo wygląda na duży?

 

Ile metrów ma mój dom ....hmmm...geodezyjny pomiar powierzchni?.... dzwonię po geodetę....

 

 

 

 

Â